Przejdź do treści
Strona główna » dubstep

dubstep

Wspomnienia imprezowego tetryka albo “ok grandpa, let’s get you to bed”.

Napisałem ostatnio na jednej grupie facebookowej posta o tym, jak byłem na secie DJ-skim Brenmara, na którym było tylko kilkanaście osób (12 maja 2012 r. był bardzo chłodnym dniem), a także o tym, że twórczość niektórych zagranicznych gwiazd festiwali muzycznych w Polsce znałem, zanim poznała je szersza publiczność. Tak było np. z Baauer’em i jego “Harlem Shake” z 2012 r. (pobrałem ten track z bloga Mad Decent, możecie wierzyć lub nie, ale zbiorowe Harlem Shake’i na Warszawskiej “patelni” zaczęły być oddolnie organizowane jakieś kilka miesięcy później jak już miałem ten track na kompie).

Kilka refleksji w jednym felietonie, czyli jak dobrze mieć adapter

Nigdy nie przepadałem za nu metalem i punk rockiem. Nie hajpowałem się ani Slipknotem, ani Kornem, ani także Limp Bizkit. Uważałem twórczość tych popularnych zespołów za mocno schematyczną i jazgotliwą, w przeciwieństwie do twórczości takich grup, jak Tortoise, Tarwater czy To Rococo Rot. Lubiłem i dalej lubię stary francuski house, postrock, clicks & cuts i dub.

Moja przygoda z dubstepem

W latach 2008-2013 europejska i amerykańska scena dubstepowa zaczęły się od siebie bardzo znacząco różnić. Gdy europejski dubstep brzmiał coraz bardziej mrocznie, tajemniczo i medytacyjnie, za sprawą m.in takich muzyków, jak Peverelist, Appleblim, Shackleton, Komonazmuk, Phaeleh czy Clubroot, w Stanach, dzięki takim artystom, jak Borgore i Skrillex, gatunek stał się bardziej rozrywkowy i komercyjny, a z czasem przerodził się w podgatunek nazwany brostep.

Skip to content