Całe nasze życie opiera się na uciekaniu. Odkąd sięgamy pamięcią, ludzie przed czymś uciekali – od czasów prehistorycznych aż do dziś. Dlaczego? Skąd to wynika?
Odkąd tylko człowiek – jako homo sapiens sapiens – zaczął rozsądniej postrzegać świat dookoła siebie, zmuszony był uciekać, czy tego chciał, czy nie. I nie zmieniła tego nawet ewolucja z wędrownego na osiadły tryb życia. Wręcz przeciwnie – im bardziej poprawiały się warunki życiowe człowieka, tym liczniejsze powody do uciekania. Paradoks, nie? Im mniej powodów do uciekania, tym ich więcej. Wędrowny tryb życia zmuszał ludy do stałej zmiany otoczenia z różnorakich względów. Zmieniające się, wtedy jeszcze nie do objęcia rozumem, warunki klimatyczne, wyeksploatowanie całych zapasów okolicznej flory i fauny, zbyt wielkie zagrożenie ze strony zwierząt niemożliwych do upolowania czy walenie się prowizorycznych konstrukcji to jedynie kilka przykładów czynników, z powodu których człowiek zmuszony był przebywać stale w ruchu.
Teraz dygresja filozoficzno-zoologiczna; wiecie, co z ludźmi łączy nietoperze i jerzyki? Właśnie ruch. Jerzyki niemal od razu po urodzeniu wzbijają się w powietrze i potrafią unosić się nad ziemią nawet trzy lata. Trzy. Ludzki bobas, mając trzy lata, zaledwie uczy się chodzić i dukać pierwsze słowa. No, ale nie o tym, bo przecież nie chodzi tu o szczegółowe przyrównywanie rozwoju ludzi do rozwoju zwierząt, mimo że przecież też nimi jesteśmy. I jeszcze słowo o nietoperzach, bo nie znalazły się tutaj przypadkiem. Z ich nieustannego ruchu wynika jedna ogromnie ważna rzecz dla całego gatunku ludzkiego. Pewnie pamiętacie ten smutny czas, gdy nasi bliscy masowo umierali na niewidzialnego wirusa, a my byliśmy zamknięci w domu. Pamiętacie, od czego się zaczęło? Jedna z teorii mówiła właśnie o tym, że jakiś Chińczyk zjadł nietoperza, od którego rozpoczęła się pandemia COVID-19. A dlaczego właśnie od tego, wbrew pozorom, bardzo ładnego zwierzątka? Nietoperze każdego dnia doprowadzają swoje organizmy do absolutnego skraju wytrzymałości. W trakcie lotu ich serca mogą wykonywać nawet 1000 uderzeń na minutę, a temperatura ciała może dochodzić do 41 stopni Celsjusza (dla porównania dorosły człowiek znajdzie się w stanie krytycznym tak zwanego gotowania się organów przy 40 stopniach ciała, zaś w uproszczeniu prawidłową liczbę uderzeń ludzkiego serca na minutę należy wyliczyć, odejmując od 220 wiek konkretnej osoby). Ewolucja zmusiła nietoperze do wytworzenia specjalnego procesu przemiany materii, co w konsekwencji oznacza, że wyrobiły w sobie mechanizm kontrolowania stanów zapalnych – nietoperz może chorować przez całe życie na coś, co zabiłoby każdy inny organizm.
Ludzie, w przeciwieństwie do nietoperzy, mają również tendencję do ucieczek, które rozgrywają się w głowach z uwagi na personalne obawy i zindywidualizowane emocje. Zmysł stadny człowieka jest na o wiele niższym poziomie niż zmysł stadny nietoperza. Tutaj ewolucja pozbawiła nas swego rodzaju instynktu przetrwania na masową skalę. Ludzie potrafią zamknąć się w sobie; nietoperz nigdy nie zazna podobnego stanu. Apogeum wewnętrznych ucieczek ludzkości była w ostatnich czasach niewątpliwie pandemia, a wcześniej eskapizmowi sprzyjały zamieszania związane z kryzysem migracyjnym i falą zamachów terrorystycznych. Ludzie zaczęli bać się ludzi, coś zmieniło się w powszechnym podejściu do życia.
W mojej perspektywie Europa zmieniła się nie do poznania 13 listopada 2015 roku. To dzień szczególnie ważny dla mojego życia – tego dnia wieczorem w wypadku samochodowym zmarł mój przyjaciel, a rok później pierwszy raz wszedłem w związek. W 2015 roku przeżyłem ogromny dramat. Starałem się nie myśleć o Karolu (imię zmienione), wypełniając umysł papką telewizyjną, relacjonującą zamachy w Paryżu. Dobijałem się jeszcze mocniej, wewnętrzne rozedrganie nie pozwalało mi oderwać wzroku od widoku dziesiątek zmasakrowanych ciał. Myślę, że wtedy – 13 listopada 2015 roku – pierwszy raz poczułem, czym jest bezsenność, która towarzyszy mi do dziś.
Tego dnia przestałem wierzyć w ludzkość.
Rok później, ciągle będąc w żałobie, przeżyłem jeden z najszczęśliwszych dni mojego dotychczasowego – dość krótkiego – życia, gdy zmuszony do obowiązkowych prób poloneza do balu gimnazjalnego poznałem „Ją” (nazwijmy ją X). Śmierć Karola, zamach w Paryżu i początek relacji z X wiążą się z 13 listopada. Ktoś powie: co ma piernik do wiatraka? Pewnie niewiele, ale ten dzień wrył mi się w pamięć. Poczułem, że moje życie się zmieniło.
Skoro mówiłem już o epidemii – na przestrzeni wieków to właśnie choroby zmuszały ludzkość do ciągłego uciekania, odnajdywania miejsc bezpiecznych, oddalonych od ognisk epidemicznych. Wspólnoty zaczynały się integrować, zrzeszać w większe zbiorowiska, co – podobnie jak u nietoperzy – przekładało się na wzrost współczynnika wzajemnych zarażeń. Ludzie po epokach rozdzielenia, swego rodzaju samotności, chcieli znów poczuć się jak jedna rodzina, ale byli zmuszani do kolejnych ucieczek, choć nie wszystkim udawało się uniknąć niebezpieczeństwa, co pokazała na przykład epidemia czarnej śmierci.
Kolejne lata, szczególnie przełom XIX i XX wieku, przyniosły istne apogeum ludzkiego uciekania – narastające nastroje totalitarne, klęski naturalne, starcia etniczne, wojny regionalne i światowe. Na Ziemi nie ma chyba miejsca, gdzie moglibyśmy czuć się bezpiecznie. To właśnie zgromadzenia ludzkie, tak pożądane, by budować piękny świat, ten świat niszczą. Nie będę nawet wspominał o mknącej na łeb na szyję sztucznej inteligencji, bo mógłbym o tym pół dnia rozprawiać. Każde miejsce oddalone od zagrożeń i klęsk stanie się w końcu oblegane i zniszczone. Niestety tak działa ludzkość. Nawet mieszkańcy równie pięknej i odciętej od świata wyspy jak Islandia nie mogą czuć się bezpiecznie – przecież w czasie II wojny światowej chcieli ją zagarnąć i alianci, i przywódcy krajów Osi. Dzięki Islandii można panować nad Morzem Północnym, Grenlandią i transportem morskim niemal całej półkuli północnej. Szczególnie, odkąd pewien mądry człowiek nazwiskiem Oppenheimer opracował bombę atomową.
Wiele osób, żyjących w równie niestabilnej sytuacji psychospołecznej co ja, przeżyło pandemię z poważnymi, ropiejącymi do dziś ranami. Nie sposób określić jednym słowem poziomu długofalowych strat, jakie zadała nam, młodym, pandemia. Postępująca alienacja, słabnące zaufanie społeczne, a finalnie – kolejny wymiar ucieczki, a raczej pragnienie ucieczki, bo uciec przed nieuniknionym, szczególnie w drugiej dekadzie XXI wieku, niezmiernie trudno. Pragniemy uciekać od naszych obowiązków, choć w głębi serca wiemy, że od nich zależy nasza przyszłość. Jako pokolenie potrafimy jednak wziąć się w odpowiednim momencie w garść i złapać swoje życie za mordę. Najlepszym dowodem jest rozkwit inicjatyw młodzieżowych, takich jak młodzieżowe rady miasta i coraz częstsze przypadki młodych ludzi sukcesu. Łatwo jednak zachłysnąć się własnym triumfem – najlepszy przykład to Macaulay Culkin, czyli filmowy Kevin „sam w domu” z czasów już nieco dla nas zamierzchłych. Culkin przez swój ogromny sukces dokonał spektakularnej ucieczki w prostytucję, narkomanię, alkoholizm i hulaszczy tryb życia.
Ucieczka stanowi niemożliwą do wypaczenia cząstkę genomu człowieka; sytuuje się gdzieś pomiędzy instynktami przetrwania a piramidą potrzeb Maslowa. Wewnętrzny eskapizm traktujemy jak nieodzowny element naszego życia.
Wielu z nas w dzisiejszych czasach jest jak jerzyki – zostajemy wrzuceni w wir życia, niegotowi, lecz zmuszeni do poradzenia sobie z przeciwnościami. Uciekając przed emocjami, których nie potrafimy opanować, bo nikt nie nauczył nas sobie z nimi radzić, szybko adaptujemy się do nowych warunków; uczymy się wiatrów i pomiędzy masami powietrza odnajdujemy ścieżki. Jedna z nich zwiedzie lekko na manowce, inna wyprowadzi znów na prostsze tory.
Wielu popełnia błędy przodków, które zostaną przekazane również następnym pokoleniom – o ile w ogóle będą miały gdzie żyć.
13.09.2024
———————————————————————————————————————–
Korekta: Jola Spyrka
II Korekta: Anna Czernecka
Źródło grafiki tytułowej: Mike Baird/Morro Bay/Wikimedia Commons/CC