Przejdź do treści
Strona główna » Bardzo (nie)dziwna kampania prezydencka

Bardzo (nie)dziwna kampania prezydencka

Korekta: Małgorzata Nowak

Źródło grafiki tytułowej: ecfr.eu

Źródło: Wikimedia Commons // CC // RandomUserGuy1738

W pewnym sensie kampania Kamali Harris i Tima Walza nie jest wyjątkowa. Albo inaczej – kampania ta nie sprawia wrażenia, że jest przygotowanym przez ekspertów od konsultingu politycznego daniem politycznej kuchni molekularnej. Próżno doszukiwać się tu skandali, zaskakujących, niełatwych do obmyślenia PR-owych zabiegów, wykalkulowanych zdrad czy makiawelicznych zmian frontów. A jednak trudno nie opisać kampanii Harris jako w pewnym sensie zaskakującej i nieinstynktownej właśnie, trudno nie dopatrywać się w sposobie jej prowadzenia jakiegoś rodzaju genialnego pomysłu. Co najważniejsze, sondaże wskazują, że połączenie Harris–Walz cieszy się poparciem dawno niewidzianym przez demokratów. I to wszystko w na tyle krótkim czasie, że trudno – póki co – mówić o wyborcach głosujących za konkretnymi reformami proponowanymi przez Harris (która, jakkolwiek by było, należy do obecnej administracji, więc trudno oczekiwać od niej wprowadzenia drastycznych zmian). Mimo to republikanie z trudem i zaskakująco na siłę starają się obarczyć Harris odpowiedzialnością za rzekome porażki ekipy Bidena. Zaskakująco na siłę, bo Harris jest obecną wiceprezydentką, a więc powinno to mieć sens. A jednak – to jej kampania stanowi powiew świeżości i kontrastuje z Trumpem, który w tej sytuacji zmaga się z problemami, z którymi zwykle zmaga się prezydent starający się o reelekcję. Jakie jest więc źródło tego zaskakującego położenia obojga kandydatów? W jaki sposób Kamala Harris jednocześnie jest uosobieniem stabilności i przełamuje status quo? Wreszcie: skąd taki kontrast pomiędzy tym, czym kampania Harris jest na poziomie merytorycznym, a tym, jakie budzi emocje?

W opublikowanej na kanale Kamali Harris na YouTube rozmowie pomiędzy nią a Walzem (zatytułowanej – co oddaje klimat swojskości, stanowiący trzon ich kampanii – „Kamala Harris i Tim Walz o tacos, muzyce, i przyszłości Ameryki”[1]), Walz tłumaczy, dlaczego poparcie dla nich wzrasta. Mówi: „Ludzie chcą być częścią czegoś, co wygrywa, chcą być częścią czegoś, co jest dobre, czegoś, w czym każdy może uczestniczyć”. („People want to be a part of something that’s winning, they want to be a part of something that’s good, and that everyone can be a part of”) Dla tych, którzy na taką wypowiedź chętnie wywróciliby oczami – właśnie o to mi chodzi. Walz nie jest nieustannie i precyzyjnie kalkulującym politykiem, natomiast kluczowa w kampanii swojskość przychodzi mu bardzo łatwo. Za to Harris swoje braki w tym obszarze nadrabia retoryką, politykowaniem i filozofowaniem na temat tego, co po posłuchaniu Walza po prostu czuć. Amerykanie w tej chwili desperacko chcą normalności.

Amerykanie chcą ludzi, których postrzegają jako normalnych i rzeczy, które postrzegają jako normalne. Nawet jeśli należą do grupy wyborców, która byłaby gotowa zaufać obietnicom Trumpa o masowej ekstradycji milionów nielegalnych imigrantów, nawet jeśli nie przejmują się tym, jak quasi-faszystowska jest to propozycja, to dostrzegają, że jest ona radykalna, ostra, nienormalna – dziwna. Amerykanie wyczuwają już, że państwa nie trzeba prowadzić tego typu rewolucyjnymi zrywami, podpisywaniem efektownych zakazów i rozkazów czy przerzucaniem milionów ludzi z jednego miejsca na drugie.

Harris i Walz poruszają się na płaszczyźnie antytrumpowskiej i stanowią w dużej mierze przeciwieństwo obietnic w tym stylu.

Źródło: Wikimedia Commons // CC // SecretName101

W pewnym sensie to właśnie na ten fakt zwraca uwagę amerykańska prawica – albo zwracałaby, gdyby nie była zbyt zajęta pogrążaniem się w coraz głębszym wirze dezinformacyjnych ataków i jeszcze mocniejszym brnięciem w dziwną retorykę. Wskazywanie, że trudno odnieść się do merytoryki kampanii Harris (tzn. do jej planu na rządzenie państwem po ewentualnej wygranej)[2], jest jak najbardziej na miejscu.

Dlaczego? Bo niby wiadomo, że Harris mocno akcentuje przywiązanie do ruchów pracowniczych i stawia na dialog z nimi, ale nie od dziś wiadomo też, że kandydat lub kandydatka demokratów będzie „bardziej dla ludu” na poziomie reform gospodarczych niż jego lub jej odpowiednik po stronie republikanów. Harris niby chce wesprzeć klasę średnią, bo to „klasa średnia zbudowała Amerykę”, ale na podobnej retoryce opiera się właściwie każdy, kto chce wygrać wyścig o prezydenturę, bo z klasą średnią niezmiennie identyfikuje się przynajmniej połowa Amerykanów[3]. Wreszcie – odnośnie sytuacji w Strefie Gazy Harris niby twierdzi, że „czas na zawieszenie broni jest teraz”[4], a jednak w ruchach obywatelskich starających się o zawarcie pokoju pomiędzy Izraelem a Palestyną daje się słyszeć niezadowolenie, bo kandydatka demokratów jest też częścią obecnej administracji i jako wiceprezydentka już teraz mogłaby zrobić więcej w tej sprawie.

Harris i Walz polegają więc na określonej mentalności i optyce, na skłonności do ekscytacji zmianą, na emocjach. Tradycyjnie można by się spodziewać twardej, do bólu pragmatycznej odpowiedzi ze strony prawicy, która – przynajmniej na poziomie deklaracji – niczego nie pragnie bardziej niż normalności, a więc trzymania się z dala od idealizmu, utopizmu, sprawiedliwości społecznej, kwestii rasowych i obyczajowych oraz tzw. wojny kulturowej. Na polskim podwórku tego typu retorykę stara się stosować Konfederacja. To ugrupowanie – choć podejście wielu jego członków do spraw obyczajowych z pewnością nie jest normalne – próbuje stworzyć swój wizerunek jako „partii prawdziwych problemów”, partii dla ludzi którzy chcą „prostego prawa, małego państwa”, których właściwie „te wszystkie kłótnie w Sejmie” mało co interesują.

A jednak kandydatce demokratów udało się obrócić do góry nogami tradycyjną ideologiczną mapę – teraz to normalność jest ideałem, a ideały normalnością. Nie podobają ci się prawa osób transpłciowych czy powszechny dostęp do aborcji? Trudno, zdaje się mówić kampania Harris i Walza, ten pociąg już odjechał. Walz w swoich przemówieniach wpisuje te niegdyś kontrowersyjne elementy krajobrazu politycznego do kanonu prostodusznej, wręcz swojskiej normalności. Do tych, którzy sprzeciwiają się dostępności metody in vitro, mówi: „W Minnesocie (…) wiemy, że istnieje złota zasada: nie wtrącaj się w nie swoje sprawy[5]. To właśnie Walz rozpoczął trend mówienia, że Trump i jego kandydat na wiceprezydenta, J. D. Vance, są „po prostu dziwni”[6]. Oczywiście, to twierdzenie jest samo w sobie prawdziwe, ale na poziomie dosłownym przecież każdy w jakiś sposób jest dziwny. Jak to możliwe, że taki epitet wyszedł z ust przedstawiciela partii, która parę lat temu (naprawdę!) używałaby takiego określenia bardzo niechętnie, aby przypadkiem „inności” nie potraktować jako obelgi? I – przede wszystkim – dlaczego tak dobrze się ono przyjęło?

Źródło: Flickr

Odpowiedzią jest kontekst. To, jak dobrym ruchem było powiedzenie, że Trump i Vance są dziwni, wcale nie jest oczywiste – tak samo jak to, że Walz w ogóle startuje na stanowisko wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych. To kontekst, w którym znajduje się obecnie debata publiczna w USA determinuje to, jak wielką popularnością (właściwie znikąd) cieszy się Kamala Harris. Zbliżając się do wyborów w 2024 roku, właściwie przez całą kampanię Amerykanie byli przekonani, że będzie to powtórka z roku 2020, że zarówno Trump, jak i Ameryka pozostali tacy sami, wskutek czego prawdopodobnie będzie trzeba poczekać, aż pokolenie Trumpa i Bidena zejdzie ze sceny (jeśli po drugiej wygranej Trumpa w ogóle byłoby co zbierać po amerykańskiej demokracji). Nikt nie spodziewał się, że entuzjazm dla – może w tej chwili jeszcze nie do końca zdefiniowanej – nowej wizji USA pojawi się tak szybko. Nikt też nie przypuszczał, że w mroku dni, kiedy jedyne, co można było robić, to patrzeć, jak poparcie dla Bidena spada i jak wygrana jego kontrkandydata zdaje się nieunikniona, Amerykanie zdołali – przynajmniej po części – przetrawić Trumpa.

W 2016 roku przyjął się w amerykańskiej debacie publicznej pejoratywny termin Trump Derangement Syndrome. Określenie to trudno jest przetłumaczyć tak, by zachować jego pełne znaczenie – było używane, aby wyśmiać publiczną panikę, która zapanowała w tzw. kręgach intelektualnych w USA i spowodowała dużą popularność pomysłu wyprowadzki do Kanady (choć głównie na poziomie deklaracji) oraz wieszczenie wybuchu trzeciej wojny światowej, która miałaby być spowodowana rzekomą chwiejnością i niekompetencją Trumpa. Trump Derangement Syndrome objął jednak nie tylko intelektualistów, celebrytów i zatwardziałych demokratów. Obecność Trumpa rzeczywiście była wysoce destabilizująca, nieprzewidywalna i – tak, w pewnym sensie była deranged(dosł. obłąkańcza).

Jak to się ma do wyżej wspomnianego kontekstu, dzięki któremu dzisiejsza narracja o „dziwności” Trumpa tak dobrze się przyjęła? Otóż można zaryzykować tezę, że – czymkolwiek była prezydentura Donalda Trumpa – Amerykanie w pewnym sensie z niej wyrośli. Powielana przez liberalne media narracja o tym, że Trump jest głupi i niezrównoważony, liczne skandale z udziałem byłego prezydenta mające swój finał w sądzie, a wreszcie szturm na Kapitol 6 stycznia 2021 roku – choć jeszcze miesiąc temu wydawałoby się to nieprawdopodobne – zszargały reputację kandydata republikanów w bardzo naturalny i przewidywalny sposób (byłoby to wyraźniej widoczne, gdyby nie bardzo niepopularny pomysł Bidena, aby znów kandydować). Można pokusić się o nieeleganckie, ale dobitne stwierdzenie, że Amerykanie wyszaleli się za czasów Trumpa i teraz szukają czegoś nowego.

Źródło: Flickr

Tak więc kiedy dziś Walz mówi o „po prostu dziwnym” Trumpie, jego słowa znaczą już coś innego niż w 2016 roku, kiedy Jimmy Kimmel i Stephen Colbert śmiali się z tego, że Trump jest mało elokwentny, nosi tupecik, używa samoopalacza i pisze komicznie złe tweety. Teraz „dziwność” Trumpa polega w oczach Amerykanów na tym, że on jeden nie dorósł, w żaden sposób się nie zmienił. Uwaga Walza o tym, że Trump i Vance są „dziwni”, komunikuje: dziwne jest to, że Trump ciągle bije w ten sam bęben, jest jak magik, który prezentuje tę samą sztuczkę, mimo że cała widownia od dawna już zna jej sekret, bo przecież diametralnie zmienił się i świat, i amerykański sposób myślenia. Vance’owi zresztą obrywa się z podobnego powodu co wyborcom Trumpa, nie tyle samemu Trumpowi. Vance stanowi przykład białego chłopca, karierowicza fanatyka, który najchętniej pracowałby w wielkiej firmie konsultingowej, żeby móc sobie pozwolić na chodzenie w za małych garniturach i długie rozmowy o tym, że „krypto to przyszłość”, a „świat oszalał”, bo osoby transpłciowe zyskują marginalne prawa. Taka osoba jest dziwna. W tym wszystkim podziw, jaki Vance okazuje Trumpowi, jest żenujący – to syn Trumpa pociągnął za sznurki przy ustalaniu republikańskiego kandydata na wiceprezydenta. I to ten kontekst pozwala Walzowi i Harris komunikować tak wiele tak prostym słowem jak „dziwny”.

Ale sukces kampanii Harris nie polega tylko na „wyrośnięciu” Amerykanów z Trumpa (co jest fenomenem niełatwym do zmierzenia lub udowodnienia). To sam Trump pomógł zradykalizować partię republikańską, utrwalając w radykalnym ruchu MAGA (nazwanym tak od słynnego hasła „Make America Great Again”) mentalność zwolenników teorii spiskowych, nieustanne toczenie wojny kulturowej i retorykę pełną nienawiści w stosunku do imigrantów oraz osób LGBTQ+. Tym samym republikanie postawili na kontynuację wojny kulturowej, zamiast wrócić na swój naturalny teren i powiedzieć, że w sumie zwykłych Amerykanów to nie obchodzi, że trzeba się zająć ekonomią. Bliskie otoczenie Trumpa zresztą zdaje się w końcu rozumieć, że ten musi zmienić narrację. W trakcie pisania tego artykułu słucham na żywo konferencji kandydata republikanów na temat inflacji, rzekomo spowodowanej przez Kamalę Harris, i słów o tym, jak ona wraz z Bidenem „zrujnowali Amerykańską ekonomię”[7].

W sprawach obyczajowych środowiska konserwatywne zawsze w końcu przegrywają. Świat idzie naprzód, niemniej dzisiejszy sukces demokratów jest również okupiony latami tragicznych pomyłek. Dobrym przykładem jest tu imigracja – to pole, na którym demokraci długo próbowali (i po części próbują nadal) wygrać z republikanami w ich własnej grze. Zamiast wskazywać na fałszywe przesłanki antyimigranckiej histerii, przejmowali narrację swoich oponentów i przyjmowali twardą politykę antyimigracyjną właśnie. Niech wystarczy fakt, że w Stanach Zjednoczonych w 2024 roku imigranci popełnili nie tysiące morderstw, jak twierdzą republikanie[8], a zaledwie 23[9].

Obecne użycie słowa „dziwny” przez demokratów jest więc skorzystaniem z prezentu podarowanego im przez republikanów, którzy – zbyt pochłonięci radykalną Trumpmanią – oddali się spekulacjom co prawda nagradzanym w środowisku skrajnej prawicy, ale mającym mało wspólnego z życiem przeciętnego Amerykanina. Republikanów zajmowały: profaszystowski Plan 2025 (napisany przez środowiska konserwatywne w USA plan na odebranie Amerykanom wielu wolności obywatelskich i na obsadzenie stanowisk w administracji państwa prawicowymi lojalistami)[10]; dywagacje na temat tego, jak to dzieci w amerykańskich szkołach są nakłaniane do zmiany płci; przeświadczenie, że istnieje demokracko-hollywodzka elita w rodzaju Iluminatów, na szczycie której zasiadają Clintonowie, Obama i George Soros, a której planem jest zastąpienie białych (czyli prawdziwych) Amerykanów przez osoby o innym kolorze skóry (tzw. Great Replacement Theory). Teorie tego typu zostawiły koncept „normalności” pośrodku boiska, gdzie łatwo przejęła go ekipa demokratów.

Zdaje się też, że politolodzy, których fundamentalne przekonania zostały zakwestionowane przez wybór Donalda Trumpa na prezydenta w 2016 roku, i którzy następnie wpisali jego zwycięstwo w falę prawicowego populizmu zalewającego Europę, poniekąd się mylili. Owszem, negatywne emocje, takie jak strach czy nienawiść, motywują wyborców. Straszenie imigrantami, którzy chcą dostać się do naszego kraju tylko po to, żeby go obrabować, zabić jego mieszkańców czy zabrać im pracę, zadziałało w Stanach i nie tylko (w Polsce również) w 2015, 2016, 2020 roku, a i pewnie zadziała jeszcze parę razy. Ludzie rzeczywiście często głosują pod wpływem negatywnych emocji. Jednocześnie jednak ludzie nie chcą tak głosować. Wolą głosować za czymś. Jak pisze w „Polityce” Tomasz Zalewski: „Uśmiechnięty, jowialny, przedstawiający się jako fan Bruce’a Springsteena i nazywający ironicznie trumpistów ‘szajbusami’ (weird) [Tim Walz – przyp. autora] kontrastuje z posępnymi liderami Republikanów ostrzegającymi wyborców przed apokalipsą w razie wygranej przeciwników”[11]. Wyborcy szukają ekscytującej wizji przyszłości, zmiany, obietnicy albo przynajmniej sugestii, że wszystko będzie dobrze. W tej chwili Kamala Harris i Tim Walz – nawet jeśli bez wielu detali – są w stanie Amerykanów przekonać, że przyszłość właśnie taka będzie. Donald Trump i J. D. Vance nie.

Źródło: Flickr

[1] Kamala Harris and Tim Walz on tacos, music, and the future of America, Kamala Harris’ Official YouTube Channel, https://www.youtube.com/watch?v=WkwZ_A49hb8 [data dostępu: 17.08.2024].

[2] W chwili pisania tego artykułu – 17.08.2024.

[3] M. Brenan, Steady 54% of Americans Identify as Middle Class, Gallup, https://news.gallup.com/poll/645281/steady-americans-identify-middle-class.aspx#:~:text=Still%2C%20despite%20persistently%20high%20inflation,U.S.%20adults’%20social%20class%20identification [data dostępu: 17.08.2024]

[4] Harris tells pro-Palestine protesters ‘now is time for ceasefire’ in Gaza, Al Jazeera, https://www.aljazeera.com/news/2024/8/10/harris-tells-pro-palestine-protesters-now-is-time-for-ceasefire-in-gaza [data dostępu: 17.08.2024]

[5] R. Latino, Mind Your Own Damn Business, Magnolia Tribune, https://magnoliatribune.com/2024/08/11/mind-your-own-damn-business/ [data dostępu: 15.08.2024]

[6] M. Kinnard, Why Harris and Democrats keep calling Trump and Vance ‘weird’, Associated Press, https://apnews.com/article/kamala-harris-trump-vance-weird-c54d506d1f533ee7aa455f7b500322c5 [data dostępu: 15.08.2024]

[7] S. Collinson, Trump’s fury over Harris’ switch with Biden is increasingly driving his campaign, CNN, https://edition.cnn.com/2024/08/16/politics/trump-fury-harris-switch-campaign-analysis/index.html [data dostępu: 16.08.2024]

[8] Guardian Staff, John Oliver on Republican ‘migrant crime’ rhetoric: ‘relentless, bad-faith fearmongering’, „The Guardian”, https://www.theguardian.com/tv-and-radio/article/2024/jul/22/john-oliver-last-week-tonight-republicans [data dostępu: 17.08.2024]

[9] Criminal Noncitizen Statistics, U.S. Customs and Border Protection, https://www.cbp.gov/newsroom/stats/cbp-enforcement-statistics/criminal-noncitizen-statistics [data dostępu: 15.08.2024]

[10] D. Devine i in., Central personnel agencies: managing the bureaucracy [w:] Mandate for Leadership 2025, red. P. Dans, S. Groves. https://static.project2025.org/2025_MandateForLeadership_CHAPTER-03.pdf [data dostępu: 16.08.2024]

[11] T. Zalewski, Dobry wujek Tim, „Polityka”nr 34 (3477), Warszawa 13.08.2024, s. 59.

Dodaj komentarz

Skip to content