Korekta: Małgorzata Nowak
Źródło grafiki tytułowej: Stanisław Szeląg
W 2024 roku w polskim dyskursie politycznym mało jest miejsca na pogłębioną refleksję nad tożsamością narodową Polaków i tym, jak wpływa ona na nasze życie. Prawdą jest bowiem, że większość z nas korzysta na co dzień z funkcjonalnej (nawet jeśli niewysłowionej) definicji polskości. Dla dużej części Polaków będzie ona hurrapatriotyczna, dla innych jej poszukiwanie będzie niewygodnym, natrętnym i niepotrzebnym zadaniem. Niemniej uznanie naszej tożsamości za „normalną” nie jest tym samym, co uznanie jej za niewymagającą refleksji. Tożsamość narodowa i polityka (zarówno wewnętrzna, jak i zewnętrzna) nigdy nie zyskują na odwracaniu się do nich plecami. Aby zobaczyć korzenie wszystkiego, co w tożsamości Polaków jest dla nich samych problematyczne, wstydliwe, a nawet mające gdzieniegdzie katastrofalne skutki, musimy pochylić się nad nieskończoną, zdawałoby się, spiralą mentalną tego, co dla Polaków znaczy być Polakami. Nikt zaś nie opisuje atrybutów polskości w tak trafny sposób jak Sławomir Mrożek.
W Emigrantach podczas rozmowy o muchach[1], których w kraju ich pobytu „już nie ma”, AA opisuje drugiemu bohaterowi, występującemu pod mianem XX, „co jest”:
AA: Były, ale ich nie ma. Koniec. Teraz jest co innego.
XX: Co, na ten przykład?
AA: Wszystko, no… świat, jego problemy… To znaczy idee, zjawiska, ewenementy… Procesy społeczne, ekonomiczne, polityczne, prądy kulturalne, całe to kłębowisko w przejściowym stadium cywilizacji, w którym znajduje się ludzkość. Uniwersalne zagadnienia…
XX: Ale nie ma much.
AA: Na szczęście. To nawet dobra metafora. Muchy symbolizują miałkość tych zagadnień, na które byliśmy skazani tam, w kraju. Tamte wszystkie lokalne problemy, problemiki raczej… Małe szowinizmy, małe reformizmy, małe porcyjki… Mali ludzie i mały kraj. Tutaj nareszcie można rozprostować skrzydła.
XX: Jak muszka… bzzz.
Mrożek daje nam więc do zrozumienia, że chcący rozprostować skrzydła AA demaskuje się jako mucha, która symbolizuje, według niego samego, miałkość polskiej mentalności. Skoro jednak AA pozwala sobie na potraktowanie wątku metaforycznie, ja również to zrobię.
We wcześniejszym wspomnieniu XX o tym, jak to „Były muchy… I lepy na muchy”[2], możemy dojrzeć jeszcze jeden ważny aspekt polskiej, wyjątkowo autotematycznej mentalności. Nie chodzi jedynie o bycie muchą, ale o bycie muchą i niemożność od muszej natury ucieczki, jak w przypadku AA. To właśnie patrzenie na siebie i na innych jak na muchy uniemożliwia nam wyrwanie się z lepu. To umniejszanie sobie i innym z powodu naszej narodowej tożsamości powiela toksyczny krąg wstydu i zakompleksienia.
Emigranci właśnie to ilustrują – zarówno otwarcie butny patriotyzm, jak i kontrproduktywny antypolski kosmopolityzm, pławiący się w tym, jak bardzo autor wypowiedzi zapomniał o Polsce. Oba te podejścia ukazują tą samą, zakompleksioną lub kryptozakompleksioną mentalność.
Można pokusić się o stwierdzenie, że w tej samej sytuacji znajduje się również sam Mrożek. Cóż jest bowiem bardziej polskiego niż pisanie o małej mentalności Polaków, również tych fajnopolaków ubolewających nad miałkością mentalności mało światowych i zawstydzających „nas” rodaków? Czy to samo nie tyczy się autora i tego artykułu? Czy Polacy mają w ogóle szansę uciec z tej – zdaje się wszechogarniającej – mazi, tego lepu na muchy?
Postać AA ilustruje jeden z wielu paradoksów, które Mrożek identyfikuje w Emigrantach. Paradoks ów polega na jednoczesnym spoglądaniu z góry na małość mentalności Polaków i jednoczesnym oddawaniu się z wielką pasją analizie tych właśnie miałkich pobratymców.
Polski intelektualista uwielbia opisywać polskiego chłopa, dresa, karka, prostaka na wszelkie sposoby i bez limitu.
Intelektualistyczne wskazywanie na nieskomplikowaną mentalność Polaków jest zresztą podobne do tego, jak w oczach inteligentów ludzie prości odnoszą się do reszty świata. To, jak bardzo intelektualista musi wyżyć się na polskim prostaku podyktowane jest tym, jak bardzo ten pierwszy chce oddzielić się od tego drugiego, jednocześnie przeczuwając, że w ich żyłach płynie ta sama krew. Nasza nieufność i pogarda przybiera tylko inny kolor. W Polsce wygrał PiS, bo ludzie na wsi to ciemnogród w takim samym stopniu jak Unia Europejska jest zła, bo Niemcom nie można ufać. Chodzi o innych, o nie-nas, na których skupiamy się bardziej niż na sobie samych i na wspólnocie, którą tworzymy. To właśnie to podobieństwo zmusza polskiego intelektualistę do tak nierealistycznego odcięcia się od ciemnogrodu.
Polskość jest jak nagość. Zakompleksieni swoją tożsamością tak samo przed innymi, jak i przed samymi sobą, decydujemy traktować się nawzajem jako obcych, kompletnie przy tym atomizując nasze społeczeństwo. Błędne koło jednak tu się nie zatrzymuje – zatacza kolejny krąg, bo obcowanie z wiecznie obcymi pozwala nam na narzekanie na ich dziwność, odmienność, na ich obcość.
Wszystkie te epitety oczywiście ujmuję niejako w cudzysłowie, ponieważ mówimy o niezmiernie – etnicznie, narodowo, i prawie pod każdym innym względem – homogenicznym społeczeństwie. To kluczowy element układanki. Nie mając jasnego kryterium podziału (właśnie takiego jak grupa etniczna, narodowość, czy nawet klasa społeczna), żyjemy w wiecznej paranoi, że prostaka albo fajnopolaka, których tak się wstydzimy i boimy, zobaczymy w lustrze. Dlatego starcie między AA i XX, pomiędzy Polakiem inteligentem a Polakiem, za którego wstyd za granicą, zachodzi tak naprawdę w każdym z nas.
Polskość jest jak nagość, bo widzimy ją w nas samych jako coś wstydliwego. Wskazanie na głębokie podziały istniejące w polskim społeczeństwie nie tyle osłabia, co wzmacnia tezę o jego homogeniczności. Nasze podziały są tak radykalne nie dlatego, że dużo nas różni, ale dlatego, że tych różnic jest mało – tylko że tego podobieństwa się wstydzimy, widzimy je jako beznadziejnie oczywiste, więc za wszelką cenę chcemy przerzucić nasz wstyd na innych.
Lewacy chcą, bez względu na koszty, ukryć jakąkolwiek oznakę zacofania swoich współobywateli. Nabawiają się jednak w ten sposób łatwej do wyszydzenia tendencji do zupełnie nieporadnego obchodzenia się ze swoją tożsamością, co widać na przykład wtedy, gdy opisują się tylko jako osoby „mające polskie korzenie” już w kilka chwil po wyprowadzce z kraju. Prawacy zaś próbują na siłę kultywować polską tożsamość, Polskę która „wstaje z kolan”, Polskę silną itp. Zaklinają przy tym rzeczywistość, bo nie skupiają się na Polsce Faktycznej tylko na Polsce Potężnej, co skazuje ich na nieuniknioną frustrację i coraz ostrzejszą walkę z wyimaginowanymi wrogami w „zaborczej Unii Europejskiej” albo na „oszalałym Zachodzie”.
W efekcie podejście Polaków do ich własnej tożsamości to polityczne perpetuum mobile: „zachodniouległe elity” robią wszystko, czasem osiągając granice absurdu, aby nie przypominać „dumnych Polaków”. Ci z kolei kontrują fobie elit, popadając we własny, równie absurdalny i toksyczny szowinizm, przez który to właśnie elity chcą trzymać się od nich z dala. Słowem, każdy tworzy swoją paradoksalnie indywidualno-grupową tożsamość, wstydząc się za innych Polaków i za to, co mu o innych Polakach przypomina w sobie samym. Zamiast widzieć siebie samych najpierw jako jednostki, które dopiero potem wchodzą do wspólnoty narodowej, Polacy starają się stać jednostkami wypełzając z muszego hivemindu polskości i zaprzeczając mu. W ten sposób podkreślają tylko lepkość lepu.
Być może ten tekst jest zaskakująco optymistyczny.
W ostatnich scenach Emigrantów (spoiler?) zarówno AA, jak i XX niszczą wszystkie owoce swojej pracy. AA drze swoje szkice i notatki, a XX pieniądze. Jest to ostateczne potwierdzenie autodestrukcyjnej tendencji – u AA przez wzgląd na to, że XX nie podporządkował się stereotypizacji, zaś XX podejmuje próbę wyswobodzenia się ze stereotypu. Na końcu sztuki obaj zostają pijani i z niczym. Świadczy to o tym, że obaj bohaterowie w utworze Mrożka zamknięci są w bańce polskości, która jest ich więzieniem, lepem na muchy. Tendencję tę widzimy również w komunistycznych i postkomunistycznych pokoleniach – albo straumatyzowanych upokorzeniem byciem młodymi ludźmi pochodzącymi z zacofanego przez komunizm kraju, albo spadkobiercami tej spuścizny.
Zdaje się jednak, że następuje wśród Polaków (szczególnie młodych) coraz większe unormalnienie. Widać to przede wszystkim w podejściu do zagranicy, nie tylko w kontraście do propolskich szowinistów zamykających oczy na rzeczywistość, ale również do ślepo prozachodniej („wiesz, jak mają w Berlinie?”) lewicy. Szczególnie pokolenie Z widzi polskość nie jako niesprawiedliwie rzuconą na nie klątwę czy bycie narodem wybranym, a jako fakt przynależności do jednego z wielu państw widocznych na mapie. Jednym z wielu pozytywnych efektów tego rodzaju normalizacji zagranicy jest rozsądniejsza, bardziej pragmatyczna polityka wewnętrzna. Dla osób z młodszych pokoleń, dla których Berlin i Warszawa są po prostu dwoma oddalonymi od siebie o podróż pociągiem miastami, narracja o „proniemieckich zdrajcach” albo „oszalałym, promarksistowskim Zachodzie” jest po prostu dziwna.
Jednocześnie takie naturalne czy neutralne podejście pozwala na krytykę innych krajów odbiegającą kształtem od małostkowego „oni tutaj nie mają much”. Popularne obecnie krytykowanie polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych, nawet przy jednoczesnym uznaniu kluczowego miejsca, jakie USA zajmują w równaniu obronności Polski, jest jedną z odnóg tego właśnie trzeźwego podejścia.
A jednak mamy jeszcze braki, szczególnie w polityce. Młodsze pokolenia zdają się przyjmować bezkrytycznie tezy wskazujące, że polska polityka to bagno, sejm to cyrk, a PiS i PO – jedno zło. Narracja, w której mówimy o wojnie polsko-polskiej, o duopolu itp. nie jest zła sama w sobie, jednak pójście o krok dalej jest już wdepnięciem w Mrożkowski lep na muchy. W złości na polityków stajemy się okrutni sami dla siebie, mówiąc że „tak to już jest w Polsce”. A przecież gdyby dobiegły do naszych uszu takie słowa z ust osoby z innego kraju, uznalibyśmy to za dziwnie szowinistyczną obrazę. Taka narracja powoduje, że ponownie chcemy na siłę odkroić się od Polski albo twierdzimy, że oni to nie są prawdziwi Polacy, ale za to gorszy sort, lemingi czy fajnopolacy, czym dokonujemy aktu mentalnego separatyzmu, który opisałem już powyżej. Ale to właśnie owo „odtożsamościowienie się” jest dokładnie tym, co z powrotem nas w tożsamość wciąga. Nawet więcej – fakt, że młodsze pokolenia Polaków myślą w ten sposób o polityce krajowej, właściwie gwarantuje, że w przyszłości ciasne grono idealistów, które nie wpisze się w tę narrację w Sejmie, rzeczywiście będzie otoczone przez rzesze osób wchodzących do polityki bez zamiaru sprawnego prowadzenia państwa.
Przede wszystkim jednak należy zauważyć, że wykonanie mentalnego kroku dzielącego tezy „politycy w moim kraju nie są tacy, jak bym chciał” i „polityka w moim kraju to bagno, którego trzeba unikać” jest nie tylko nieracjonalne, ale również zaskakujące jak na pokolenie, które powinno wiedzieć lepiej. Pokolenie, które nie może patrzeć na Jarosława Kaczyńskiego, ale zaraz powiela jego małostkową retorykę o tym, że w parlamencie są złodzieje, że robione są w nim szemrane interesy, że Sejm to środowisko największego moralnego zepsucia, zachowuje się nieracjonalnie. Polityka wszędzie jest skomplikowana. Polityka wszędzie czasami produkuje patologie. Polityka nigdy nie zyskuje na odwróceniu się do niej plecami. Kiedy wszędzie widzimy muchy, wszystko zamienia się w lep.
[1] S. Mrożek, Emigranci, Warszawa: Oficyna Literacka Noir sur Blanc 1996, s. 48-49.
[2] S. Mrożek, Emigranci, Warszawa: Oficyna Literacka Noir sur Blanc 1996, s. 46.