Przejdź do treści
Strona główna » Kilka refleksji w jednym felietonie, czyli jak dobrze mieć adapter

Kilka refleksji w jednym felietonie, czyli jak dobrze mieć adapter

Od kilku tygodni jestem szczęśliwym posiadaczem adapteru do odtwarzania płyt winylowych.
Chciałbym się z wami podzielić kilkoma refleksjami na temat moich zakupów płytowych.

Kiedyś miałem dawno temu stary adapter firmy Unitra, lecz niestety zbyt intensywnie na nim scratchowałem, przez co popsułem w nim pas klinowy; miałem wtedy około 12 lat. Wspominam tamte czasy z głębokim sentymentem, ponieważ moja mama miała naprawdę pokaźną kolekcję płyt: Polish Jazz, Ewa Demarczyk, Xavier Cugat, Missa Pro Pace, Jesus Christ Superstar, Ossian, Skaldowie, Łucja Prus, Hava Nagila, Shalom (kompilacje tradycyjnych pieśni żydowskich) i wiele innych ciekawych krążków. Dostałem też kilka płyt od mojej cioci (wsród których znajdowali się między innymi Bob Dylan, Sting, Procol Harum, Pink Floyd, Bielszy Odcień Bluesa, Jethro Tull czy Dire Straits).

Okładka płyty “The Mix” niemieckiej grupy elektronicznej Kraftwerk
Okładka “Pod Lilii Znakiem” zespołu Wołosatki

Moimi ulubionymi są płyty grupy Ossian ze względu na plemienny, psychodeliczny i repetytywny charakter utworów, a także album grupy Wołosatki „Pod Lilii Znakiem” z powodu podniosłego, bogoojczyźnianego klimatu całości, co robi niesamowite wrażenie, które przebija większość współczesnych produkcji neofolkowych o całe lata świetlne. Płytę dostałem na zakończenie obozu zuchowego w Woziwodzie w Borach Tucholskich w lipcu 1993 i jest ona takim rarytasem, że nie ma jej ani na Youtube, ani na Spotify. Swoista perełka.

Teraz napiszę być może coś nieco kontrowersyjnego: Lubię w muzyce jakiś rodzaj finezji. Lubię, gdy utwór posiada melodię, rytm, klimat, ogólnie rzecz biorąc coś, na czym można „zawiesić ucho”. Kiedyś w czasach licealnych, gdy byłem młody i zbuntowany, słuchałem niemalże każdego rodzaju muzyki, włączając w to takie ekstrema, jak przykładowo digital hardcore, industrial i harsh noise. Na szczęście słuchałem też dużo afrykańskiego bluesa i dubu, co, jak później odkryłem, uspokajało mnie i wprowadzało w bardzo dobry nastrój.

okładka składanki Dub Meets Techno

Nigdy nie przepadałem za nu metalem i punk rockiem. Nie hajpowałem się ani Slipknotem, ani Kornem, ani także Limp Bizkit. Uważałem twórczość tych popularnych zespołów za mocno schematyczną i jazgotliwą, w przeciwieństwie do twórczości takich grup, jak Tortoise, Tarwater czy To Rococo Rot. Lubiłem i dalej lubię stary francuski house, postrock, clicks & cuts i dub.

Wracając do meritum, dostałem od kolegi adapter, a pierwszą płytą w mojej nowej kolekcji była “Strange Days” producenta o ksywce Etch. Jest to dość ciężki i mroczny dubstep, zdecydowanie nie dla każdego odbiorcy muzyki. Następnymi pozycjami były składanka “Dub Meets Techno” i “Occulte” Ezeph’a. Bardzo świadome, głębokie i mistyczne produkcje. Później nabyłem “The Mix” Kraftwerk i “Selected Ambient Works 85-92” Aphex Twin — Pozycje już w naszych czasach niemal klasyczne. Nie trzeba chyba mówić, że zarówno czwórka humanoidalnych robotów z Düsseldorfu, jak i szalony długowłosy Rysiek z irlandzkiego Limerick, są swoistymi geniuszami muzyki elektronicznej.

Moby, płyta “Play”


Kupiłem też sobie “Play” Moby’ego, kilka jamajskich siódemek i “Un Joli Mix Pour Toi” autorstwa żydowsko-arabskiego duetu Chromeo, zawierający dużo starych dyskotekowo-syntezatorowych bangerów. Mam w kolekcji także dwie minimalowe EP-ki; jedną Etiopa i jedną Igora Czerniawskiego, nagraną pod aliasem Giro Araña. Obie wydane w polskim labelu Jacka Sienkiewicza Recognition Records.

Czy mój gust muzyczny można określić jako dobry? Z pewnością jest nietuzinkowy, rzadko spotykany i raczej nieprzeciętny. Zresztą możecie sobie ocenić to sami.

Mój adapter. Prawdziwe cudo! 😉

Dodaj komentarz

Skip to content