17 marca 2015 roku w Izraelu odbyły się wybory parlamentarne. Po przeliczeniu wszystkich głosów okazało się, że zwyciężyła rządząca prawicowa partia Likud pod przewodnictwem premiera Benjamina Netanjahu, zdobywając 30 mandatów w 120-osobowym Knesecie.
Centrolewicowy Blok Syjonistyczny kierowany przez przewodniczącego Izraelskiej Partii Pracy, Isaaka Herzoga, zdobył 24 mandaty, na trzecim miejscu uplasował się sojusz partii arabskich (13 mandatów). Za nim ulokowało się ugrupowanie Jest Przyszłość (Jesz Atid) – zdobywając 11 deputowanych. O jedno miejsce mniej zdobyła domagająca się większego egalitaryzmu społecznego partia My Wszyscy (Kulanu). Osiem mandatów obsadziła religijna syjonistyczna partia Żydowski Dom (Ha-Bajit Ha-Jehudi), siedem ortodoksyjne ugrupowanie Szas, a po sześć ugrupowania Zjednoczony Judaizm Tory i ultraprawicowy Nasz Dom Izrael (którego główne poparcie pochodzi od emigrantów z byłego Związku Radzieckiego). Ostatnie miejsce z pięcioma mandatami uzyskała lewicowo-liberalna partia Merec.
Sondaże przed wyborami zapowiadały klęskę Benjamina Netanjahu, jednak ludzie przy urnach zadecydowali inaczej, co było szokiem nie tylko dla Izraela, ale i wielu miejsc na świecie.
Bardzo wielu Izraelczyków (w tym partyjni przyjaciele Netanjahu) uważało, że fatalnie prowadził on kampanię wyborczą. Netanjahu bez przerwy mówił o konflikcie z Palestyńczykami i o ciągłej potrzebie zwiększenia bezpieczeństwa Izraela. Nie poruszał tak ważnych dla kraju tematów, jak: korupcja w rządzie, bezrobocie, niski poziom życia dużej części izraelskiego społeczeństwa czy problemy przemysłu.
Wielu ludzi na świecie uważa, że Izrael to kwitnący i bogaty kraj. Tymczasem prawda jest zgoła inna.
W Izraelu co piąta rodzina żyje na granicy ubóstwa, a ceny towarów stale rosną. Ojcowie-Założyciele Izraela w 1948 roku zakładali, że społeczeństwo tego małego kraju będzie egalitarne. Tak rzeczywiście było do lat 90. XX wieku. Jednak od 25 lat obserwujemy, jak rozwarstwienie społeczne w Izraelu stale się pogłębia. Żadna siła polityczna nie ma realnego pomysłu na izraelską gospodarkę, a wielu izraelskich i zagranicznych obserwatorów uważa, że Benjamin Netanjahu od dawna prowadzi nieszczerą i pokrętną politykę.
Ten, najdłużej po Dawidzie Ben Gurionie urzędujący premier Izraela, od początku pełnienia swojego mandatu rządził w sposób autorytarny. Cele uświęcały dla niego środki. W 2009 roku, pod presją izraelskiego społeczeństwa, zaakceptował ideę utworzenia palestyńskiego państwa, ale później robił wszystko, aby sabotować rozmowy pokojowe z mniejszością palestyńską i ich przedstawicielami. Wciąż wymyślał różne przeszkody, aby zablokować rozwój tamtejszej autonomii, chcącej ogłosić swoją niezależną państwowość.
Jednym razem był to terroryzm palestyńskiego Hamasu, drugim słaba gospodarka i infrastruktura terytoriów palestyńskich, trzecim konieczność zwołania międzynarodowej konferencji w sprawie utworzenia Palestyny. Wreszcie, tydzień przed wyborami, powiedział, że za jego rządów nie powstanie żadne palestyńskie państwo. W 2014 roku Netanjahu chciał przeforsować w parlamencie ustawę “o Izraelu jako państwie żydowskim”. To stało się przyczyną rozpadu ówczesnej koalicji rządzącej.
Netanjahu zawsze stawiał Palestyńczykom warunki, które były dla nich nie do zaakceptowania. Taka polityka spowodowała, że zaczął mnieć na świecie co raz gorszą reputację, a za “zbrodniarza”, “kłamcę” i “hipokrytę” uznali go nie tylko Arabowie, lecz także europejscy politycy i prezydent Stanów Zjednoczonych, Barack Obama. Lewicowi izraelscy politycym jak Cipi Liwni z partii “Ruch”, Jair Lapid z partii “Jest Przyszłość” czy Izaak Herzog z Partii Pracy, uważają, że powstanie palestyńskiego państwa jest koniecznością, ponieważ bez tego nigdy nie będzie trwałego pokoju, a spory pomiędzy Izraelczykami a Palestyńczykami nie będą mieć końca. Mimo, że są nieufni wobec Arabów, uważają, że tylko szczera polityka Izraela jest w stanie zakopać topór wojenny. Za niedopuszczalne uznają manipulowanie izraelską opinię publiczną, co było na porządku dziennym w czasie rządów Benjamina Netanjahu. Wielu Izraelczyków ze złością spoglądało na wystawny styl życia premiera Netanjahu; Mówili na niego “Bizantyjski basileus autokrator”.
Rzeczywiście, koszty utrzymania premiera i jego świty były astronomiczne. Łóżko w samolocie rządowym, irańskie dywany w rezydencji premiera (co jest tym bardziej szokujące — wszak Netanjahu jest zaciekłym wrogiem Iranu), francuskie kosmetyki dla żony czy wykwintne lody dostarczane wprost do domu Netanjahu to tylko czubek góry lodowej. Benjamim Netanjahu prowadził agresywną i złośliwą kampanię wyborczą. Obrażał swoich przeciwników i wyśmiewał się z nich na każdym kroku. Wyborcze zwycięstwo Netanjahu zdziwiło i przeraziło wielu polityków i zwykłych ludzi Izraela.
Podczas swoich rządów Benjamin Netanjahu dał się poznać jako największy wróg Islamskiej Republiki Iranu na świecie. W 2017 roku na wiadomość o zawarciu międzynarodowego porozumienia nuklearnego z Iranem Netanjahu ocenił, że społeczność międzynarodowa popełniła „historyczny błąd”, i zapowiedział podjęcie ostrych działań, aby nie dopuścić do ratyfikowania porozumienia. Jednocześnie Netanjahu utrzymywał bardzo przyjacielskie stosunki z amerykańskim prezydentem, Donaldem Trumpem.
6 grudnia 2017 roku Trump uznał Jerozolimę za stolicę Izraela i nakazał rozpoczęcie procedury przeniesienia amerykańskiej ambasady do tego miasta. Benjamin Netanjahu z radością przyjął decyzje prezydenta USA. Polityczna scena Izraela nigdy nie była stabilna. W kwietniu 2019 roku, kilka miesięcy przed konstytucyjnym terminem, odbyły się wybory parlamentarne, w których zwycięstwo znów odniosła partia Lukud pod przewodnictwem Benjamina Netanjahu. Likud uzyskał 1 140 370 głosów (26,46%), co przełożyło się na 35 mandatów w izraelskim parlamencie, Knesecie. Netanjahu został naturalnie rekomendowany na premiera przez swoją partię, Likud, a także inne prawicowe ugrupowania jak religijne partie, takie jak: Szas i Zjednoczony Judaizm Tory — antyklerykalną, ale jednocześnie prawicową partię Nasz Dom Izrael, czy Unię Partii Prawicowych, a nawet centrową organizację My Wszyscy.
Na skutek politycznych sporów Benjaminowi Netanjahu nie udało się sformować rządu, więc prezydent Izraela, Re’uwen Riwlin zarządził nowe wybory, które odbyły się 17 września 2019 roku. Centrowa koalicja Niebiesko-Biali zdobyło jeden mandat więcej niż Likud (w stosunku 33 do 32), ale 10 deputowanych Arabów kategorycznie odrzuciło sojusz z Benjaminem Netanjahu. Mimo to prezydent Izraela, Re’uwen Riwlin powierzył Netanjahu misję utworzenia nowego rządu. Już w listopadzie 2019 w Izraelu wybuchła jednak polityczna bomba.
Prokuratura krajowa postawiła Netanjahu zarzuty korupcyjne, w tym przyjmowanie drogich prezentów na łączną sumę ponad 100 tysięcy dolarów. Wtedy stała się rzecz bez precedensu w historii Izraela. Premier Benjamin Netanjahu zwrócił się do jednej z izraelskich gazet, by przedstawiła go w pozytywnym świetle. Lewicowa i centrowa opinia publiczna zatrzęsła się z oburzenia, ale dopiero 13 czerwca 2021 Netanjahu podał się do dymisji. Jego następcy: Naftali Bennett i Ja’ir Lapid rządzili krótko i 29 grudnia 2022, w związku z zawirowaniami na najwyższym szczeblu, Netanjahu ponownie został premierem Izraela.
Benjamin Netanjahu w opinii wielu jest uznawany za prawdziwego kata narodu palestyńskiego. Według oficjalnych doniesień izraelskiej policji rok 2014 był najkrwawszym rokiem od czasów An-Nakby w 1948. (An- Nakba to po arabsku “katastrofa palestyńska”. Było to zniszczenie palestyńskiego społeczeństwa i jego ojczyzny w 1948 roku, dokonane przez izraelskie bojówki Irgun i Stern, oraz trwałe wysiedlenie większości palestyńskich Arabów z Ojczyzny. An- Nakba to termin używany do opisania zarówno izraelskiej agresji w 1948 roku, jak i trwających prześladowań, wysiedleń i okupacji Palestyńczyków, zarówno na okupowanym Zachodnim Brzegu Jordanu i w Strefie Gazy, jak i w obozach uchodźców palestyńskich na Bliskim Wschodzie). Izraelska armia i policja zabiła 2,240 Palestyńczyków, z czego 2,181 zginęło w Strefie Gazy. Większość z nich to cywile, w tym setki dzieci. Ostatnie lata także przyniosły mnóstwo ofiar wśród Palestyńczyków. W 2021 roku zginęło 357 mieszkańców Palestyny, aresztowano 8 tysięcy ludzi, w tym 1300 nieletnich. Izraelscy żołnierze i żydowscy osadnicy zdemolowali blisko 950 palestyńskich domów. Doszło także do 384 ataków na palestyńskich i zagranicznych dziennikarzy. W 2022 roku Izraelczycy zabili 230 Palestyńczyków, z czego w tym 171 na Zachodnim Brzegu Jordanu i 53 w Strefie Gazy. Do końca marca 2023 roku liczba palestyńskich ofiar wynosi już 100 osób.
Palestyński Główny Urząd Statystyczny podał na początku kwietnia 2022 roku, że liczba palestyńskich ofiar od An-Nakby (wypędzenia ze swoich ziem setek tysięcy Palestyńczyków) w 1948 do dzisiaj wyniosła około 100 tysięcy ofiar, natomiast liczba zabitych od początku Intifady Al-Aqsa osiągnęła liczbę 11,358 w okresie od 29 września 2000 do 30 kwietnia 2022 roku.
Duża część światowej opinii publicznej liczyła, że era Benjamina Netanjahu dobiegnie końca. Niestety, stało się to dla niej jedynie pobożnym życzeniem. W opinii zarówno ekspertów, jak i mojej, Izraelem nadal rządził będzie zbrodniczy i kłamliwy polityk, który zrobi wszystko, by utrzymać się u władzy. W Izraelu narastać będzie militaryzm, szowinizm i skrajna nietolerancja. Nie jest niedorzeczną tezą, iż przyjdzie moment, gdy Izrael stanie się jawną wojskową dyktaturą, bez żadnych pozorów demokracji. Winę za wszystko ponoszą obywatele Izraela. Wiele razy mieli możliwość wyboru. Nie skorzystali z szansy pozbycia się zbrodniczego hipokryty, jakim można nazwać Benjamina Netanjahu.
W pracy pomagał Nidal Hamad.
Nad korekcją czuwał Łukasz Cieśliński.
W artykule panuje straszny chaos, błędna faktografika i niestety przebijają z niego uprzedzenia autora względem Izraelczyków. Pal licho już uprzedzenie wobec Netanjahu, rolą polityków jest to, żebyśmy ich krytykowali i dokonywali dekonstrukcji i ch działań. Jednak jak na artykuł zatytułowany „dokąd zmierza Izrael?” bardzo mało jest w nim informacji o tym, dokąd rzeczywiście ten kraj zmierza, poza dość arbitralnymi stwierdzeniami.
Tekst zaczyna się od wyborów w 2015 roku, choć były one już ponad 8 lat temu. Zagadką jest, dlaczego autor wybrał akurat te wybory, bo nie były one przełomowe ani dla Izraela ani dla Netanjahu. Nie były to pierwsze wybory, w których Bibi zdobył władzę, bo premierem był już od 2009 roku. Likud osiągnął w 2015 o jeden mandat mniej niż w wyborach poprzednich, kiedy startował w koalicji z Jisrael Beitenu. Może fakt podniesienia progu wyborczego z 2% do poziomu 3,25% był rzeczywiście istotną zmianą, bo spowodował, że partie arabskie wystartowały po raz pierwszy na jednej liście, osiągając najlepszy wynik wyborczy w swojej historii. Autor przekonuje, że sondaże zapowiadały klęskę Netanjahu, choć nie jest to pełna prawda. Sondaże zapowiadały, że Likud będzie drugim największym ugrupowaniem w parlamencie po Unii Syjonistycznej Herzoga. Ale w sondażach wyniki obu ugrupowań wcale nie odbiegały od siebie tak bardzo, różniły się ledwie kilkoma mandatami. Do tego sondaże przewidywały także, że Netanjahu, w przeciwieństwie do Herzoga, będzie w stanie zbudować koalicję rządową. Co zresztą jasno pokazały też rekomendacje, które Herzog zdobył po wyborach, kiedy okazało się, że jedynie Merec wszedłby w koalicję z Unią Syjonistyczną, co nie dałoby im możliwości rządzenia, bo taka koalicja miałaby maksymalnie 29 mandatów. Ostatecznie po negocjacjach koalicyjnych Netanjahu udało się stworzyć bardzo wąski rząd zbudowany na partiach religijnych i prawicowych, który miał jedynie 61 parlamentarzystów, ale pod koniec następnego roku koalicję udało się rozszerzyć, dzięki czemu kolejne wybory odbyły się w 2019 roku.
Niektórzy rzeczywiście sądzili, że Netanjahu prowadził kampanię wyborczą źle. Natomiast nie wszyscy, bo Bibi zagrał „bezpieczną” kartą, którą jest właśnie bezpieczeństwo. Autor twierdzi, że nie poruszał istotnych tematów takich jak „korupcja w rządzie”, natomiast trudno oczekiwać od Netanjahu, że będzie w kampanii wyborczej oskarżał swój własny rząd o korupcję. Jest to rolą opozycji (co opozycja w kampanii robiła), więc zaskakujące jest tutaj zdziwienie autora. Netanjahu mówił o bezpieczeństwie przede wszystkim dlatego, że w poprzednim roku w lipcu i sierpniu trwała jedna z najostrzejszych wymian ognia między Izraelem a Hamasem i Palestyńskim Islamskim Dżihadem w Strefie Gazy, która kosztowała życie od 2125 do 2310 Palestyńczyków, a w Izraelu zginęły 73 osoby (głównie żołnierze), poprzedzona też porwaniem trzech młodych Izraelczyków, którzy następnie zostali zabici, za co w odwecie grupa izraelskich radykałów porwała nastoletniego palestyńskiego mieszkańca Jerozolimy, także go zabijając (przygląda się temu krytykowany mocno przez izraelską prawicę serial „Nasi chłopcy”, rzecz godna uwagi w tym kontekście). W związku z tym, że Izraelczycy żyją w poczuciu zagrożenia konfliktem łatwo prowadzi się kampanię wyborczą w oparciu o hasła związane z bezpieczeństwem, co prawica robi od lat. Trudno jest więc powiedzieć, że Netanjahu nie mówił o problemach istotnych, skoro jednak okazały się one ważne na tyle dla wyborców, że postanowili dać mu kolejną szansę.
Błędem faktograficznym jest stwierdzenie, że Netanjahu jest „najdłużej po Dawidzie Ben Gurionie urzędującym premierem”. Jest to nieprawda, bo Netanjahu urzęduje dłużej niż Ben Gurion, niezależnie czy liczymy to jako pełnienie urzędu ciągiem czy z przerwami. Co więcej, Netanjahu już w 2019 roku był głośno ogłaszany jako ten najdłużej urzędujący, nie jest to więc kwestia ostatnich dni, która mogła zostać gdzieś pominięta.
Autor słusznie zauważa problemy gospodarcze Izraela i rozwarstwienie społeczne, ale stawia błędną tezę (której nie popiera żadnym argumentem), wedle której do lat 90-tych izraelskie społeczeństwo miało być egalitarne. Pomija w tym choćby liczne protesty izraelskich obywateli pochodzenia palestyńskiego, a także ruchy społeczne żydowskich obywateli, takie jak choćby Czarne Pantery (nazwa celowo zaczerpnięta została z amerykańskiego ruchu), które reprezentowały interesy Żydów pochodzących z krajów arabskich, którzy w latach 70-tych ścierali się z policją w gwałtownych demonstracjach, przekonując, że rządząca krajem aszkenazyjska elita jest głucha na ich problemy takie jak bieda czy przeludnienie sefardyjskich dzielnic. Trudno więc powiedzieć, by kiedykolwiek izraelskie społeczeństwo było egalitarne. Jedynie możemy powiedzieć, że do tego dążyło.
Do tego określenie Cipi Liwni i Jaira Lapida mianem lewicowych polityków jest kalką pochodzącą wprost ze wspierających Netanjahu mediów w Izraelu. O ile Liwni (która przez większość swojej kariery działała w prawicowych partiach, zakładając razem z Arielem Szaronem partię Kadima) nie jest już istotną postacią na scenie politycznej kraju, bo od 2019 nie jest parlamentarzystką, to Jair Lapid jest głową obecnie największego ugrupowania opozycyjnego. To właśnie zwolennicy Likudu nazywają go i jego partię Jesz Atid lewicą, w celu zdyskredytowania jego działalności politycznej. Jesz Atid jest centroprawicowym (ewentualnie centrowym) ugrupowaniem neoliberalnym, rekrutującym swoich wyborców głównie spośród telawiwskiej klasy średniej i do niej kierującym program. Natomiast rzeczywiście, ci właśnie politycy mówili, że trzeba dokonać postępu w procesie pokojowym, choć w przypadku Lapida nie było to nigdy głównym punktem polityki, co wyraźnie pokazał będąc premierem w ubiegłym roku.
Trochę trudno jest na podstawie samego faktu, że Netanjahu sprzeciwiał się zawsze porozumieniu JCPOA z Iranem stwierdzić, „największym wrogiem Islamskiej Republiki” na świecie. Autor pisze o porozumieniu z 2017 roku, choć zapewne ma właśnie na myśli rok 2015 i finał negocjacji w Wiedniu. Nie jest on jednak nawet jedynym politykiem z regionu, który temu porozumieniu się sprzeciwiał, bo pomijając już Izrael, choćby Saudowie krytycznie odnosili się do samych negocjacji z Iranem, choć po fakcie już umowę przyjęli. Natomiast Netanjahu rzeczywiście jest wrogiem tego porozumienia, jak i Iranu, co tłumaczy między innymi wypowiedziami samych irańskich polityków, którzy nie pomagają izraelskiemu społeczeństwu i klasie politycznej czuć się bezpiecznie. Już choćby Mahmud Ahmadineżad będąc prezydentem Iranu wzywał do „unicestwienia syjonistycznego reżimu”, co w Izraelu odebrane zostało jako jawna groźba. Tekst natomiast buduje narrację tak, jakby wrogość między izraelskimi i irańskimi politykami była jednostronna. Czy Iran jest rzeczywiście zagrożeniem dla Izraela? Możemy się nad tym zastanawiać, ale jest realnym zagrożeniem w głowach izraelskich decydentów i znacznej części izraelskiego społeczeństwa, tak więc też prowadzona jest polityka Izraela.
Propalestyńskie sympatie autora są dla czytelnika oczywiste, ma do tego prawo. Ale rzetelność dziennikarska wymagałaby także podania w akapicie o zabitych Palestyńczykach liczby izraelskich ofiar. Wcale nie oznacza to symetryzmu, ale pozwala czytelnikowi na lepsze zapoznanie się ze sprawą, jak również spojrzenie na to, dlaczego Izrael od lat jest oskarżany o to, że jego siły bezpieczeństwa stosują metody nieproporcjonalne do zagrożenia.
Tekst nadużywa stwierdzeń w stylu „w opinii ekspertów”, „w opinii wielu”. Jeśli takie opinie są to warto je przytoczyć. Owszem, zdaję sobie sprawę z tych opinii, ale jeśli autor z nich czerpie, to chyba warto, by pokazał czytelnikowi czyje opinie uważa za na tyle warte uwagi, by oprzeć na nich swój tekst.
Mamy też w tekście dynamiczne przyspieszenie, które następuje w momencie, w którym Netanjahu traci pozycję premiera na rzecz koalicji Bennetta-Lapida. Po pierwsze, o samej koalicji nie dowiadujemy się niczego, choć była przełomowa. To w końcu pierwszy raz, kiedy Izraelem współrządziła samodzielna partia arabska Raam, wchodząc w koalicję rządową z ugrupowaniami żydowskimi. Do tego był to chyba najszerszy rząd w historii, w którym znalazły się jednocześnie partie prawicowe, centrowe i lewicowe. Nieprawdą jest jednak, że w grudniu 2022 roku Netanjahu został premierem wskutek „zawirowań na najwyższym szczeblu”. Netanjahu został premierem dlatego, że wygrał ponownie w listopadzie wybory i udało mu się zbudować koalicję, najbardziej prawicową w historii kraju. Pisanie o „zawirowaniach” sugeruje czytelnikowi, że Netanjahu został premierem w sposób niejasny, niejawny, być może nieuczciwy.
Najgorszym jednak zarzutem, jak na tekst mający powiedzieć czytelnikowi „dokąd zmierza Izrael?” jest kompletne pominięcie tego, co dzieje się w izraelskiej polityce i społeczeństwie w ostatnich miesiącach. Od stycznia w Izraelu trwają masowe demonstracje. Najpewniej są to największe protesty w historii kraju, a na ulice wychodzą setki tysięcy ludzi, protestujacych przeciwko rządowi Netanjahu. Dlaczego według autora ten ruch społeczny był niegodny nawet wspomnienia o nim? W Tel Awiwie podczas demonstracji naliczono nawet do 200 tys. protestujących, co w kraju liczącym ponad 9 milionów jest ogromną siłą.
Są to też protesty bezpośrednio sprzeciwiające się działaniom Netanjahu, który próbuje przeprowadzić reformę sądownictwa na kształt tej, która miała miejsce w Polsce i na Wegrzech w ostatniej dekadzie. Rząd uważa, że powinien mieć bardziej bezpośredni wpływ na wybór sędziów Sądu Najwyższego (i w konsekwencji też niższych instancji), a także klauzulę uchylającą, która dałaby mu możliwość odrzucania wyroków SN w kwestii konstytucyjności ustaw. Także w ramach reformy szykowany jest pakiet ustaw, które pozwolą Netanjahu na zatrzymanie bezprawnej darowizny w wysokości 270 tys. dolarów, którą otrzymał od zmarłego już kuzyna Nathana Milikowsky’ego na obsługę kłopotów prawnych związanych z oskarżeniami o korupcję. Sąd Najwyższy w zeszłym roku nakazał Bibiemu zwrócenie tej kwoty rodzinie kuzyna. Ponadto rząd chce uniemożliwić Sądowi Najwyższemu wpływanie na skład rządu. W styczniu SN uznał, że Arie Deri, lider partii Szas, nie może być ministrem, skoro jest dwukrotnie skazanym przestępcą podatkowym. Ostatni raz został skazany w zeszłym roku w sądzie w Jerozolimie w ramach ugody, gdy przyznał się do stawianych mu zarzutów. Organizatorzy protestów, jak choćby Uri Keidar z organizacji Israel Hofszit, uważają że jeśli reforma przejdzie, w Izraelu ministrem będzie mógł zostać nawet ktoś odsiadujący obecnie wyrok w więzieniu.
Ostatnia diagnoza postawiona przez autora jest więc trudna do przyjęcia. Po pierwsze, stwierdzenie, że „obywatele Izraela ponoszą winę” brzmi jakby wyborcy traktowani byli przez niego za monolit, który w całości popiera Netanjahu. A tak nie jest, bo widzimy choćby, że demonstracje przeciwko Netanjahu są o wiele liczniejsze niż te popierające jego rząd. Tekst nie mówi więc „dokąd zmierza Izrael”. Wylicza niektóre fakty, pomijając inne, które mogłyby być istotne dla zrozumienia najpoważniejszego problemu, w obliczu którego stoi izraelskie społeczeństwo. A jest nim polaryzacja, fakt że Izraelczycy są głęboko podzieleni między tych, którzy chcieliby aby rząd był silniejszy i nie przeszkadza im perspektywa wzmocnienia się jeszcze radykalnych sił religijnych i ruchu osadniczego, a tych, którzy chcieliby świeckiego państwa, które kieruje się (przynajmniej w sferze politycznej) standardami rządzenia wzorowanymi na zachodnich demokracjach. To jest kluczowy problem w dzisiejszym Izraelu, a działalność Netanjahu jest jego częścią, nie zaś całością. Warto przyglądać się Izraelowi, tym bardziej, że polscy politycy Prawa i Sprawiedliwości otwartym tekstem ostatnio mówią, że reforma sądownictwa w Izraelu była konsultowana z nimi, zresztą na prośbę Izraela.
Artykuł zawiera rażące błędy i nieścisłości. Widać też wyraźne sympatie Autora wobec sprawy palestyńskiej i antyizraelskie nastawienie. Na szczęście Jakub Katulski merytorycznie sprostował wszystkie błędy zawarte w tekście, za co dziękuję.